czwartek, 11 października 2012

XVIII

Zauważyłem coś dziwnego.
Mitchell mnie unikał. Rozmawialiśmy tylko o moich uczuciach, a potem on uciekał, z jakąś kiepską wymówką rzędu "wybacz, ale zostawiłem żelazko na gazie" (naprawdę!). Nie wiem, czemu to robił, a chciałbym wiedzieć. Przebywałem też jednak coraz częściej z Matthew, opowiadałem mu o swoim życiu po adopcji... i przed trafieniem tutaj. A robiłem dużo... chodziłem oczywiście do szkoły, uczeszczałem na zajęcia do pobliskiej grupy teatralnej, amatorskiej rzecz jasna, nawet planowałem założenie zespołu. Niestety, teraz szlag wszystko trafił, nie wiem w końcu, kiedy stąd wyjdę. Może nigdy? Matt zaś opowiadał mi o swojej przeszłości i o naszych przyjaciołach z sierocińca: Blackberrym, Blackshellu, Raymundzie... ja zerwałem z nimi konkakt, w sumie nawet więc nie powinienem nazywać ich przyjaciółmi. Pewnie dawno o mnie zapomnieli. Ale nie zrobiłem tego celowo, byłem w zbyt dużym szoku, że ktoś chciał mnie adoptować. Westchnąłem głośno. Ale spokoju mi nie dawała cały czas jedna myśl, dlaczego Mitchell mnie unikał? Nie rozumiałem tego.
Pewnego dnia siedziałem na sali, wśród innych pacjentów, którzy rozmawiali ze sobą półgłosem, lepili coś z plasteliny, rysowali, czy poprostu siedzieli, gapiąc się bezmyślnie w jeden punkt. Ja z Mattem właśnie zajmowaliśmy sie lepieniem z plasteliny pączków, lizaków czy innych słodkości, wspominając właśnie czasy z sierocińca. Do pomieszczenia wszedł Mitchell, zaczął mnie szukać wzrokiem, ale gdy tylko znalazł, nie zdążyłem nawet mu pomachać, czy coś, a już uciekł. Zmarszczyłem brwi, mówiąc Matthew, by poczekał, po czym ruszyłem za nim.
- Mitchell! - zawołałem. Był już na końcu korytarza... niezwykle szybko się tam znalazł. Przeklnąłem, jak ja nie lubiłem biegać... jednak pobiegłem za nim, w miarę możliwości jak najszybciej.
- Mitchell, czekaj...!
Nie posłuchał, a zniknął w łazience. Tam więc wpadłem i ja.
Usłyszałem szloch. Zdziwiło mnie to, nie powiem, ale przecież to nie musiał być szloch mojego psychiatry, mogły być tu i inne osoby. Jednak by sie upewnić, podszedłem do tej z kabin, z której wydobywał się ten dźwięk, zapukałem niepewnie.
- Mit...?
- Odejdź. - jego głos był stanowczy ale wyraźnie załamany.
- Co się stało?
- Nic. Odejdź!
Odszedłem więc, wróciłem na salę, zamyślony siadając obok przyjaciela.
- On płakał.  - powiedziałem, wbijając niebieskie oczy w plastelinę. - I mam cholernie dziwne wrażenie, że to moja wina.
- Czemu?
- Nie wiem. - przygryzłem zmartwiony wargę.
- Shi wydaje ci się. na pewno. - pogłaskał mnie po głowie i uśmiechnął się delikatnie.
Nie potrafiłem w to uwierzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz