czwartek, 11 października 2012

XX

Dlaczego nie chciał, abym był z Mattem?
Dlaczego płakał wtedy, w toalecie?
Wbijałem niebieskie tęczówki w sufit, zadręczając się tymi i wieloma innymi pytaniami. Nie rozumiałem. Jak na osobę - nieskromnie mówiąc - dość inteligentną, nie potrafiłem tego pojąć. Przygryzałem wargę mocno, do białości. Z pozycji siedzącej opadłem na plecy, zaraz przekręcając się na brzuch. Było późno, ale nie umiałem zasnąć. Nie mogłem poprostu, mimo iż mój organizm był zmęczony. Pytania kołotały się po mojej głowie, a ja nie potrafiłem znaleźć na nie odpowiedzi. I to mnie męczyło. Tylko czemu...?
Mijała minuta za minutą, godzina za godziną... bezsenna noc ciągnęła się w nieskończoność.
***
Rano obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. I ze zdziwieniem stwierdziłem, iż coś mnie obudziło
- Shishuu, śniadanie. - usłyszałem łagodny głos Uchyliłem powieki, w drzwiach stała pielęgniarka, uśmiechając się życzliwie.
- Proszę, chodź do stołówwki, zaniedługo się kończy wydawanie posiłków. A potem pójdź do pokoju spotkań. Masz gościa.
Zacząłem się więc ubierać. Ciekawiło mnie, komu chciałoby się tutaj do mnie fatygować. Po umyciu się, ubraniu i zjedzeniu kanapek w stołówce, skierowałem się do pokoju, w którym czekał ktoś na mnie.
Nie spodziewałem się tutaj moich rodziców zastępczych, dlatego tez nie zdziwiłem się, gdy ich tu nie zastałem. Ale osoba, która przyszła, zdziwiła mnie tym. To było pozytywne zdziwienie. Na krześle czekała na mnie Cate, ruda dziewczyna z intensywnie zielonymi oczami. Znaliśmy się z teatru, byliśmy w jednej trupie. Przyjaźniliśmy się, owszem, ale nigdy bym nie pomyślał, że to ona tu przyjdzie. Uśmiechnęła się.
- Shishuu! - powiedziała wesoło. - Ojej... jesteś blady jak ściana!
Zaśmiałem się.
- Cześć Cate. Zawsze taki byłem.
- Ale nie do tego stopnia.
Zapadła cisza, nie na długo jednak.
- Wiesz... byłabym wcześniej, ale dopiero od kilku dni ja i cała reszta dowiedzieliśmy się o tym, co się stało. W ogóle co ty sobie myślałeś, chcąc popełnić samobójstwo? Nie jest to teoretycznie moja sprawa, ale gościu, dobrze wiesz, że premiera zbliża się wielkimi krokami! Jak my mamy znaleść w tak krótki czas kogoś za ciebie?!
Westchnąłem spuszczając oczy.
- Zostawiłem was na lodzie... wiem, to złe, nie powinienem. Przepraszam. - mruknąłem, nieco zawstydzony. - Wyjść stąd raczej nie zdażę na czas...
- Nie zdążysz. A po za tym... martwiliśmy się.
Spojrzałem na nią po chwili, z delikatnym uśmiechem na ustach.
- ...dziękuję. Za to, że przyszłaś. Jako jedyna.
- Nie jako jedyna! Inni też chcieli wpaść, Chris, Jake, Mike, Candy, Stella... ale można tutaj odwiedzać tylko pojedynczo.
I... dalej rozmawialiśmy. To znaczy ona głównie opowiadała, jak tam próby, co u innych... słuchałem uważnie, chłonąc każde jej słowo.
Chciałem już wyjść.

XIX

Przez kilka następnych dni nie miałem sesji z Mitchellem, nie widziałem go też tutaj. Za to przychodziłem do jakiegoś innego mężczyzny. Nawet nie pamiętam, jak miał na imię, czy coś. Ale nic mu nie mówiłem. O nie, ja chciałem Mitchella. I na nikogo innego się nie miałem zamiaru zgodzić. Siedziałem na kozetce w gabinecie "innego", ignorując kompletnie jego pytania. Nie patrzyłem na niego. Zagryzałem tylko wargę mocno, do krwi. A potem wracałem do pokoju, w którym to siedziałem na łóżku i myślałem. Stanowczo za dużo. To źle, ja jednak nie umiałem inaczej, nie umiałem się powstrzymać. To było zbyt wciągające. Uzależniony od myślenia...
Ostatnio też rzadziej widywałem Matta. Ciekawe czemu? Zaczynało mi go brakować. On odciągał mnie od zgubnych rozmyślań.
Przez to, że Mitchella nie było, nie mogłem też wychodzić na dwór. I to mnie męczyło najbardziej. Znowu zamykałem się w sobie, znowu zadręczałem tym, co się stało.
W końcu przyszedł Matthew, spojrzałem na niego... nie miał wesołej miny.
- Za dwa dni wychodzę. - powiedział cicho, z pewnym zawodem. Zrobiłem smutną minę. A teoretycznie to była taka dobra wiadomość, nie? Wyjście. Moje marzenie.
- Jej, Matty... cieszę się i gratuluję ci... - odparłem. - Jednak... będę tęsknił.
- Wiem, Shishuu. Ja też będę tęsknił. - podszedł do mnie, uśmiechając się i przytulił mnie Wtuliłem się w niego i westchnąłem.
- Zostanę sam...
Pocałował mnie w czoło.
- Poradzisz sobie. Na pewno.
***
Wyjechał.
Pokój stał się taki pusty, obcy... przygryzałem wargi, patrząc na łóżko po Matthew. Taki dołujący widok. Ale nie mogłem się załamać, musiałem sobie radzić tak, jak przed jego spotkaniem.
Ktoś zapukał, przeniosłem oczy na drzwi.
- Proszę. - zawołałem, zdziwiony, kogóż to mogło tu przywiać. Hah, i zgadnijcie kto wszedł do pokoju?
Brawo, sto punktów dla was.
Mitchell.
Prychnąłem cicho, widząc go, odwróciłem spojrzenie na okno.
- Przypomniałeś sobie o pacjencie.  - powiedziałem sucho. Miałem mu za złe to, że zniknął.
- Byłem chory, nie chciałem cię zarazić. - odparł na usprawiedliwienie. Nie wierzyłem w to, ale nie miałem dowodów na to, że kłamał, więc milczałem.
- Matt został wypisany?
Głupie pytanie, na które dobrze znał odpowiedź. Dalej milczałem jak zaklęty.
- ...byliście razem?
Spojrzałem na niego zaskoczony. Bo... nie byliśmy razem. Co prawda to mogło tak wyglądać, ale nie byliśmy.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. W przeszłości mówiąc szczerze nie byliśmy jakoś szczególnie blisko siebie, dopiero tutaj się zbliżyliśmy. Mówiłem już, on kocha kogoś innego. - wyjaśniłem spokojnie. Jego mina się zmieniła, jakby kamień spadł mu z serca.

XVIII

Zauważyłem coś dziwnego.
Mitchell mnie unikał. Rozmawialiśmy tylko o moich uczuciach, a potem on uciekał, z jakąś kiepską wymówką rzędu "wybacz, ale zostawiłem żelazko na gazie" (naprawdę!). Nie wiem, czemu to robił, a chciałbym wiedzieć. Przebywałem też jednak coraz częściej z Matthew, opowiadałem mu o swoim życiu po adopcji... i przed trafieniem tutaj. A robiłem dużo... chodziłem oczywiście do szkoły, uczeszczałem na zajęcia do pobliskiej grupy teatralnej, amatorskiej rzecz jasna, nawet planowałem założenie zespołu. Niestety, teraz szlag wszystko trafił, nie wiem w końcu, kiedy stąd wyjdę. Może nigdy? Matt zaś opowiadał mi o swojej przeszłości i o naszych przyjaciołach z sierocińca: Blackberrym, Blackshellu, Raymundzie... ja zerwałem z nimi konkakt, w sumie nawet więc nie powinienem nazywać ich przyjaciółmi. Pewnie dawno o mnie zapomnieli. Ale nie zrobiłem tego celowo, byłem w zbyt dużym szoku, że ktoś chciał mnie adoptować. Westchnąłem głośno. Ale spokoju mi nie dawała cały czas jedna myśl, dlaczego Mitchell mnie unikał? Nie rozumiałem tego.
Pewnego dnia siedziałem na sali, wśród innych pacjentów, którzy rozmawiali ze sobą półgłosem, lepili coś z plasteliny, rysowali, czy poprostu siedzieli, gapiąc się bezmyślnie w jeden punkt. Ja z Mattem właśnie zajmowaliśmy sie lepieniem z plasteliny pączków, lizaków czy innych słodkości, wspominając właśnie czasy z sierocińca. Do pomieszczenia wszedł Mitchell, zaczął mnie szukać wzrokiem, ale gdy tylko znalazł, nie zdążyłem nawet mu pomachać, czy coś, a już uciekł. Zmarszczyłem brwi, mówiąc Matthew, by poczekał, po czym ruszyłem za nim.
- Mitchell! - zawołałem. Był już na końcu korytarza... niezwykle szybko się tam znalazł. Przeklnąłem, jak ja nie lubiłem biegać... jednak pobiegłem za nim, w miarę możliwości jak najszybciej.
- Mitchell, czekaj...!
Nie posłuchał, a zniknął w łazience. Tam więc wpadłem i ja.
Usłyszałem szloch. Zdziwiło mnie to, nie powiem, ale przecież to nie musiał być szloch mojego psychiatry, mogły być tu i inne osoby. Jednak by sie upewnić, podszedłem do tej z kabin, z której wydobywał się ten dźwięk, zapukałem niepewnie.
- Mit...?
- Odejdź. - jego głos był stanowczy ale wyraźnie załamany.
- Co się stało?
- Nic. Odejdź!
Odszedłem więc, wróciłem na salę, zamyślony siadając obok przyjaciela.
- On płakał.  - powiedziałem, wbijając niebieskie oczy w plastelinę. - I mam cholernie dziwne wrażenie, że to moja wina.
- Czemu?
- Nie wiem. - przygryzłem zmartwiony wargę.
- Shi wydaje ci się. na pewno. - pogłaskał mnie po głowie i uśmiechnął się delikatnie.
Nie potrafiłem w to uwierzyć.

XVII

Przez tydzień milczałem. Przychodziłem na spotkania z Mitchellem, ale siedziałem cicho, ignorując każde jego słowo. Próbowałem w ten sposób wymusić na nim, by powiedział mi czemu ma problem z tym, że znam Matta i że tu jest. Jednak i on uparcie milczał, ale widziałem, że ta sytuacja nieźle go denerwowała.
- Może ci on przeszkadzać w terapii.  - powiedział w końcu. Spojrzałem na niego nieco zaskoczony i uniosłem brwi..
- Przeszkadzać, on? Czemu niby?
- Będziesz się chciał przy nim zachowywać jak kiedyś, znowu będziesz odstawiał teatr. Nie chciałbym tego.
Patrzyłem na niego uważnie a po chwili westchnąłem.
- Nie dojdzie do tego, nie musisz się o to martwić. - powiedziałem cicho.
- Teraz będziesz chciał współpracować? Będziesz mówił o... swoich uczuciach, a nie zdawał mi suche relacje z życia?
Ach...
Do tej pory unikałem tego jak ognia. O ile do "relacjonowania" swego życia potrafiłem się zmusić, to moje uczucia były... trudne. Nie mogłem nigdy mówić o nich lekko, po za tym to nadal był psychiatra. Mimo, że jak dotąd dogadywalismy się nawet dobrze, to nie potrafiłem się bardziej otworzyć przed nim. Ale chciałem stąd wyjść jak najszybciej, prawda?
Milczałem jakiś czas, starając się pozbierać myśli, pomyśleć, od czego mam zacząć.
- ...wiesz, że kiedyś nienawidziłem swojej matki? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach. Nie zdążył jednak zadać pytania, a chciał, otwierał już usta. - Nie zajmowałą się mną. Do Nowego Jorku przyjechała nie w celach zawodowych, jak to powiedziała rodzinie z Japonii, przyjechała by się bawić do woli na imprezach. - westchnąłem ciężko. - Byłem właśnie owocem jednej z takich imprez, na dodatek chyba sylwestrowej. Moja matka trafiła do łóżka z niejakim Laurencem Niestety on rano się ulotnił, zostawiając ją ze mną. Tyle, że obchodził ją mój los tylko przez jakieś... sześć lat. Potem wróciła do swojego poprzedniego trybu życia, a ja byłem zdany tylko na siebie. Musiałem być grzeczny... by nie krzyczała na mnie, nie mówiła, że "żyję przez przypadek". Masz w ogóle pojęcie jak to jest, usłyszeć takie słowa od własnej matki?! Nie chciałem tego słuchać, więc udawałem, nawet gdy było źle, że wszystko jest dobrze.
Oblizałem suche usta, wbijając oczy w podłogę. Nic więcej nie potrafiłem powiedzieć. Nie dzisiaj. Mitchell wstał i podszedł do mnie, by pogłaskać mnie po głowie, przeczesać jasne włosy. Mogłem iść, więc wyszedłem jak najszybciej, kierując sie do swego pokoju. Tam położyłem się na łóżku, wtulając twarz w poduszkę.
- Stało się coś? - w głosie Matthew słyszałem lekkie zmartwienie, ale nie odpowiedziałem na pytanie. Zwierzyłem sie właśnie z uczuć komuś, kogo uważałem za swojego największego wroga. Psychiatrze. I co czułem...? Nie wiem. Złość? Nie.. Strach? Też nie... Może obrzydzenie do samego siebie? Nie dokońca. Więc co?
- Shi...?
- Nic mi nie jest, - mruknąłem w końcu cicho.
- Na pewno? Zachowujesz się, jakby było bardzo źle.
- Bo tak jest.
Cisza. Matt nie wypytywał więcej.

XVI

- Kochałeś się z Matthew... w nocy. - powiedział spokojnie, ale to była tylko gra pozorów. Widziałem to w jego oczach, w zachowaniu. Co jak co, ale żeby mnie oszukać, trzeba się naprawdę namęczyć.
- Nawet jeżeli i tak, to co z tego? - zapytałem mrużąc oczy. Ale poczułem, że się rumienię... czy jeżeli on to słyszał, czy słyszeli to już wszyscy? Byłem aż tak głośny? Zacisnąłem dłonie na krawędzi koszulki. - Masz z tym jakiś problem, przeszkadza ci to? - to było z mojej strony napastliwe, ale nie rozumiałem a co mu chodziło. Generalnie to moja sprawa, komu oddaję swe ciało, prawda?
Patrzyłem prosto w jego oczy z chłodną irytacją a on patrzył w moje z oczy z prawie nieodgadniętym wyrazem twarzy. Było jednak owe "prawie" i ja doskonale je widziałem.
- Nie, nie przeszkadza mi to. Ale proszę, następnym razem bądź ciszej... połowa lekarzy zastanawiała się, co się dzieje.
Zagryzłem mocno, bardzo mocno wargę, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Jednak ja widzę, że masz z tym problem. Nie próbuj zaprzeczyć, ja wiem to. Widzę znacznie więcej, niż mogłoby ci się wydawać.
Spuściłem oczy na podłogę. Peszył mnie fakt, że nie było to prywatne przeżycie a wszyscy o tym wiedzieli. Albo... mógł wiedzieć tylko on, ale wyolbrzymił sprawę, okłamał mnie, bym poczuł się niezręcznie. Jednak nie byłem w stanie tego potwierdzić.
- To nie jest ważne.
- Jest. Jeżeli mi nie powiesz, ja nie będę miał zamiaru mówić nic tobie. Jeżeli chcesz czegoś ode mnie, tego samego wymagaj od siebie.
To były śmiałe warunki, może nawet zbyt śmiałe. Ale teraz chciałem wiedzieć o co mu chodzi. Jednak Mitchell milczał. Westchnąłem i ruszyłem w stronę drzwi. Wyszedłem, wróciłem do pokoju, gdzie usiadłem na łóżku, kuląc się i objąłem mocno poduszkę. Kurwa, czułem się jak psychiatra. I czułem się z tym źle, wręcz fatalnie. Chciałem wiedzieć tak bardzo, że posunąłem sie do tego, do czego on się posuwał.
- Shi? - nie podniosłem spojrzenia, więc zaraz poczułem, jak Matthew mnie obejmuje. Wtuliłem się w niego chętnie i przymknąłem powieki.
- Mitchell wyraźnie nie był najszczęśliwszy, słyszał nas wczoraj. To znaczy mnie.
- I co z tego...? Czemu mu to przeszkadza? - spojrzał na mnie.
- Nie wiem. Stwierdziłem, że dopóki mi tego nie powie, ja nie będę z nim współpracował.
- Cóż za szantaż... - uśmiechnął się delikatnie.
Prychnąłem cicho.
- Jestem zły... i czuję się strasznie. Jak psychiatra... wyobrażasz to sobie?!
Pogłaskał mnie po włosach.
- Nie martw się Shishuu. Przestań tyle myśleć...

XV

Otworzyłem oczy. Było już jasno, słońce wpadało do pokoju przez niewielkie okno. Leżałem na swoim łóżku a obok mnie leżał Matthew. A właściwie, to byłem wtulony w jego pierś. Przesunąłem po niej dłonią, cicho wzdychając. Przypomniałem sobie co robiliśmy wieczorem. Zarumieniłem się tylko na wspomnienie. Wtuliłem twarz w jego tors, a wtedy Matt się poruszył i otworzył leniwie oczy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
- Dzień dobry. - mruknąłem nieśmiało.
- Dobry, dobry.  - odparł i pocałował mnie w policzek. Przeciągnął się i puścił mnie, by usiąść na brzegu łóżka. Zerknął na zegarek. - Zaraz mam sesję...
Ponownie westchnąłem i usiadłem po turecku, przetarłem oczy sennie.
- Shi... - zerknąłem na niego. - Tylko nie traktuj tego jak wyznanie miłości, czy coś... dobrze? - powiedział ostrożnie, patrząc na mnie niepewnie.
- Wiem, wiem. Przecież jeden raz o niczym nie świadczy. - poprawiłem dłonią grzywkę. - Ty... wyobrażałeś sobie Raya zamiast mnie, prawda?
- Nie... dlaczego miałbym to robić...? - zapytał i podszedł do szafki, zaczął szukać w niej ubrań dla siebie.
- Raymund jest dla ciebie ważny, więc pomyślałem... że chcesz sobie to jakoś zrekompensować.
- Nie, nie wyobrażałem go sobie. Staram się o nim zapomnieć. - powiedział i ruszył do łazienki.
***
Zapukałem kilkukrotnie do drzwi gabinetu Mitchella i po chwili wszedłem do środka. Gdy spojrzałem na mego psychiatrę, zauważyłem, że coś było nie tak. Jego zazwyczaj żywe, orzechowe oczy były zaczerwienione, pod nimi widniały worki od niewyspania a idealnie uczesane włosy, związane w kucyk opadały w nieładzie na jego twarz, ramiona i plecy. Sprawiał wrażenie jakby płakał...
- Dzień dobry... nienajlepszy dzień dzisiaj? - zapytałem niepewnie, usiadłem w fotelu naprzeciwko.
- Tak, trochę... ale to nic wielkiego. - mruknął, niezbyt przekonująco, ujął w dłonie kubek z kawą i zaczął pić powoli.
- Od jakiegoś czasu zachowujesz się dziwnie...  - powiedziałem cicho.
- Nawet jeżeli, nie jest to powodem, dla którego się tu spotykamy. - warknął do mnie chłodno. Uniosłem brwi w zdziwieniu.
- To może ja jednak przyjdę, jak będziesz w lepszym nastroju.
I wstałem. Nie chciałem, by na mnie warczał bez powodu.
- Zostań. - to brzmiało jak rozkaz. I rozkazem też było. Jednak nie... nie miałem zamiaru dać się poniżyć i posłuchać jak pies. Oparłem się o jego biurko, patrząc mu lodowatymi tęczówkami prosto w jego oczy.
- Uporaj się najpierw ze swoimi problemami, potem zabieraj się za pomaganie mi. - powiedziałem cicho.
- Nie mam wpływu na te problemy. Siadaj. - Mitchell zaczął powoli tracić cierpliwość.
- Nie mam zamiaru współpracować z tobą, jeżeli nie chcesz zaufać mi i się zwyczajnie zwierzyć. Ja tobie zaufałem i powiedziałem o sobie coś... ale widzę, że to błąd. O czym są chociaż te problemy, hm?
- Nie mogę powiedzieć.
- Nie mamy więc o czym rozmawiać.
Odwróciłem się i ruszyłęmn w stronę wyjścia z gabinetu, aż czułem, jak coś we mnie buzuje. Tak naprawdę chciałem, by przyznał się, że przeszkadza mu to, że spotkałem tutaj Matta. Chciałem, by wykazał się chociaż odrobiną odwagi... ale nie. On był tchórzem.
Taki sam, jak inni psychiatrzy.
- Kochałeś się z Matthew... w nocy.

XIV

To miał być zwykły prysznic. Wszedłem do łazienki i zacząłem się powoli rozbierać, po czym wsunąłem się do kabiny prysznicowej i puściłem wodę. Nie myślałem, że komuś będzie chciało się tu przychodzić. A jednak poczułem czyjeś zimne dłonie wokół swego pasa. Nieco przestraszony obejrzałem się. To był Matthew, uśmiechnął się delikatnie.
-Mogę...? - zapytał cicho, bez cienia zażenowania, czy zakłopotania. Zarumieniłem się odrobinę, skinąłem głową na tak. Wtuliłem się w jego pierś, po moim ciele przeszedł dreszcz. Ciało chłopaka było zimne, ale mimo wszystko, przyjemnie było się tak przytulić. Nagość mi nie przeszkadzała, tylko trochę onieśmielała. Musnął ustami mój kark, przeszła mnie kolejna fala dreszczy. Zacisnąłem dłonie na jego ramionach, spojrzałem w jego oczy. Błyszczało w nich pożądanie. Pocałował  mnie delikatnie, a moje serce zabiło mocniej. Poczułem jak jego język chce się wsunąć do moich ust. Rozchyliłem więc wargi, delikatny pocałunek zaczął się zamieniać w pełen namiętności, pasji. Czemu nie protestowałem? Przecież byliśmy przyjaciółmi, wiedziałem o tym. I on też to wiedział... czy aż tak strasznie przypominałem mu Raymunda? Jednak oddawałem pocałunek, niewiele o tym wtedy myśląc. Zostałem przyparty do chłodnych kafelek, poczułem jak jego dłonie sunęły po moim torsie... gdy doszły do sutków, jęknąłem cicho w jego usta, wygiąłem się w łuk.
- Matt, nie powin... - zacząłem, ale reszta mych słów utonęła w jękach. Usta chłopaka objęły jednego z mych sutków i zaczęły go pieścić, ssać, jego język trącał go drażniąco. To było strasznie przyjemne, podniecające. Poczułem kumulujące się w podbrzuszu ciepło. Przestałem stawiać jakikolwiek opór, wsunąłem dłoń w jego miękkie włosy, a z moich ust ulatywały ciche jęki. Wargi mego przyjaciela w cudowny sposób zajmowały się moimi sutkami, dłonie błądziły po moim podbrzuszu i wewnętrznej stronie ud, masując je delikatnie, z wyczuciem. Moja męskość stała już gotowa do dalszej zabawy, którą on prowokował z uśmiechem. Przesunął językiem w dół mojego brzucha do podbrzusza i męskości, wsunął sobie w usta główkę i zaczął ssać... Jęknąłem głośniej, wypychając bioderka w jego stronę, potem poczułem w sobie jego palec. Cicho krzyknąłem i przygryzłem wargi, zaciskając się na nim mocno... czułem ból i przyjemność jednocześnie, przez co moje podniecenie było jeszcze większe. Palec zaczął się we mnie poruszać, by  przygotować mnie na coś znacznie większego. Po chwili doszedł drugi i wkrótce trzeci palec. Jęczałem głośno, zaciskałem się na nich miarowo poruszając biodrami. Ból ustępował miejsce czystej przyjemności.
- Chodź... - szepnął ochrypłym głosem Matt i usiadł na brodziku. Jego męskość również stała. Była duża, aż zwątpiłem, czy zmieści się we mnie. Przygryzłem wargę... usiadłem na jego kolanach, kładąc dłonie na jego ramionach, a on mnie podniósł delikatnie i wsunął we mnie główkę. Cicho krzyknąłem, zacisnąłem dłonie na ramionach.
- Ćśśś... spokojnie. - mruknął do mego ucha uspokajająco i polizał je, wchodząc do końca. Krzyknąłem, zaciskając się na nim mocno, wtuliłem się w niego, delikatnie drżąc. Nie poruszał się, czekał, aż się przyzwyczaję i rozluźnię. A gdy to nastąpiło, delikatnie zaczął się poruszać. Mimo iż bolało, było przyjemne, pojękiwałem w jego ucho coraz głośniej. On również mruczał pod nosem z przyjemności, byłem strasznie ciasny, czułem, jak rozpycha moje wnętrze. Przyspieszał ruchy, ja jęczałem coraz głośniej, wijąc się pod wpływem tych ruchów.  W końcu trafił w prostatę, krzyknąłem rozkosznie i nie wytrzymałem, doszedłem, brudząc siebie i jego nasieniem, zaciskając się na nim najmocniej jak umiałem. Wtedy i on mnie wypełnił z długim jękiem. Zmęczony opadłem w jego ramiona, oddychałem szybko, chaotycznie, moje serce biło bardzo szybko.  Pocałował mnie czule w usta, wyszedł ze mnie powoli, przytulając mnie nadal.
Wtedy zasnąłem...