sobota, 7 lipca 2012

I

Zimno. Biało. Jasno.
Byłem wtedy na dworze. Była zima, a ja miałem na sobie cienkie spodnie, koszulkę, buty sportowe. Zimno. Skóra mi zaczęła się czerwienić, piec z zimna. Śnieg mnie raził. Bolały wręcz mnie oczy od niego.
Upadłem na kolana, w dłoni ściskając nóż. Krótki, ostry, srebrny, z ozdobną rączką. Nie pamiętam nawet skąd go wziąłem.
Miałem już dość. Wszystkiego. Zwłaszcza mojej beznadziejnej egzystencji.
Uciekłem. Czuję, że zrobiłem źle, ale uciekłem. Zawsze uciekałem, zawsze miałem jakąś błahą wymówkę, Ale tym razem... nie mogłem wytrzymać.
Przyłożyłem srebrne ostrze do prawego nadgarstka, do idealnie widocznych pod moją bladą skórą żył. Przez moje ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Wreszcie...
Jeden ruch i krew natychmiast spłynęła na śnieg. Nawet nie poczułem bólu, zimno znieczuliło moją skórę. Zawiodłem się. Chciałem bólu. Po to to robiłem. Między innymi.
Mróz wyciskał z moich oczu łzy, obraz mi się zamazywał. Ponowiłem cięcie, starając się, żeby rana była głębsza. Udało się... kolejna porcja krwi zostawiła ślad na śniegu. Poczułem ból, przymknąłem oczy, czując... przyjemność. Poruszyłem palcem rany, z moich ust wyrwało się syknięcie. Bolało. Miało boleć. Chciałem tego.
Otworzyłem oczy i kilkakrotnie pociągnąłem ostrzem po skórze...
W pewnym momencie zakręciło mi się w głowie, a oczy zaszły mgłą. Przestawałem czuć ból. Wokół mnie było mnóstwo krwi... mojej krwi. Jej nieznośny zapach roznosił się w powietrzu, drażnił, przypominał, męczył... Ale chciałem się męczyć. Nie chciałem umrzeć szybko, tylko powoli, z bólem, ze świadomością, że zostało mi tylko kilka chwil.
Jestem chory, wiem o tym. Chciałem taki być. Nie umiałem być inny. Nie potrafiłem się zmienić. I przez to nie miałem szans w życiu...
Srebrny nóż wyślizgnął się z mojej dłoni. Traciłem świadomość. Wkrótce pociemniało mi w oczach.
Upadłem.