poniedziałek, 11 marca 2013

XXVII

Ciemność.
Nie potrafiłem zasnąć. Nie chciałem nawet leżeć z zamkniętymi oczami. Zbyt wiele zobaczyłem, zbyt wiele zrozumiałem. Nie było już dla mnie miejsca w jedynym miejscu, gdzie mnie tolerowano. Nie mogłem wrócić do teatru, zbyłem zbędny, mieli już kogoś innego, lepszego na moje miejsce.
Przejechał samochód za oknem, reflektory rozjaśniły moją twarz.
I co będzie jak wyjdę z psychiatryka? Co będę robić?
- Shishuu? - Mitchell spojrzał na mnie, Siedziałem na parapecie wpatrzony w okno.
- Śpij. - szepnąłem do niego. Nie wiedział, przez co przechodziłem.
- Shishuu znowu zaczynasz...
- Tak.
Westchnął. Nie mówił już nic, ale za to wstał i podszedł by mnie przytulić. Zagryzłem wargę.
- o czym myślisz? - zapytał cicho.
- nie ważne. - mruknąłem - Nie pytaj. Nie powiem ci.
- Nie Traktuj tego jak naszje sesje, To, co się dzieje w tym miejscu, nie ma wpływu na nasze relacje w szpitalu.
- Będziesz to wykorzystywał tak czy tak. A po za tym, to tylko błahostki. Mało ważne myśli. - przymknąłem powieki. Westchnął cicho, głaszcząc mnie po głowie.
- Wróć chociaż do łóżka. Tu jest zimno.
- Nie chcę.
***
Nie chciałem wracać do psychiatryka. Tutaj było mi dobrze, spokojnie, nie tak strasznie biało i zimno. Chciałem zostać. Nie mogłem. Musiałem wracać - dalej byłem chory, mój problem nie zniknął a wręcz przeciwnie, pogłębił się. Przez zazdrość znowu zamykałem się w sobie, niszcząc to, co do tej pory udało mi się zrobić. Spojrzałem na sufit, zaczęło się rozjaśniać. Przesiedziałem tu całą noc i wcale nie było mi lepiej.
Do pokoju wszedł Damien.
- Już nie śpisz? - zapytał, podchodząc do brata, by go obudzić szturchnięciem.
- Jeszcze nie śpię. - poprawiłem go. Mitchell zaczął się rozbudzać.
- Damien...! Jest szósta rano...! - jęknął z wyrzutem.
- Straszne, popłacz się. Chodź, śniadanie trzeba zrobić.