piątek, 25 stycznia 2013

XXVI

Znowu poczułem piekący bój w przedramionach. Syknąłem
Deja vu.
Przeżyłem już coś podobnego wcześniej. Wszystko mnie piekło, mdliło mnie strasznie. Jeknałem słabo.
- Jesteś głupi.
Zadrżałem. Czyj to głos...? Niby znajomy, tak na pierwszy raz, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że chyba jednak nie. Uchyliłem powieki, obok mnie siedział Damien. Nie byłem też w szpitalu, a w sypialni Mitchella.
- Mitchell pojechał załatwić ci dłuższą przepustkę. Jesteś idiotą, wiesz?! Znowu to zrobiłeś!
Niech krzyczy. Zasługiwałem na w pełni, byłem słabym, żałosnym tchórzem, a ludzkie uczucia były mi obce. Nie wiem, skąd się u mnie brały, a u innych wiedziałem doskonale. Nie znałem siebie ani trochę. Damien westchnął.
- Ciesz się, że to co sobie zrobiłeś wygląda jak skutek niegroźnego wypadku. - dodał i wstał. - Mitchell martwił się w cholerę bardzo, ale nie, po ci się tym przejmować, najlepiej zepsuć całą waszą współpracę.
- Zamknij się.
Zmrużył oczy i pochylił się ku mnie, wyraźnie zły.
- Słuchaj smarkaczu. Nie jestem jak mój brat. Jak mnie wkurwisz, nie będę się z tobą po dobroci użerał, o nie. - powiedział chłodno, patrząc mi prosto w oczy. Odwróciłem spojrzenie. Teraz ten będzie prawił mi morały. Świetnie, lepiej być nie mogło. Wbiłem tępe spojrzenie w jeden punkt. Byłem teraz pilnowany. Ale... cięcie się było jak nałóg. tak kuszący, przyjemny...
- Wrócił.
Zza okna dało się usłyszeć silnik motoru. Niedługo po tym, Mitchell wszedł do pokoju.
- Może tu zostać do poniedziałku. O, wstałeś... - powiedział cicho, patrząc na mnie. Zagryzł wargę. Damien zmierzył go specyficznym spojrzeniem - takim, jakim porozumiewali się bliźniacy na filmach - i wyszedł. Psychiatra usiadł na brzegu łóżka, zmarszczył brwi.
- Shishuu... bo widzisz, to może wydawać się dziwne, nie? Ale czasami jednak tak się zdarza, że... no...
- Przejdź do sedna. - mruknąłem, zaciekawiony o co mogło mu chodzić.
- Lubię cię.
Uniosłem brew w górę.
- Ja ciebie też.
- Ale... ja tak głębiej.
Serce znowu przyspieszyło swoją pracę, tłukąc boleśnie w żebra. zarumieniłem sie intensywnie, zrobiło mi się gorąco. Zażenowany, odwróciłem spojrzenie. Mitchell wstał.
- Nie ważne. Z... zapomnij. - szepnął cicho, ruszył do wyjścia.
- Nie, czekaj! - podniosłem się, ale zaraz upadłem na plecy, w głowie zakręciło mi się strasznie, znowu mnie zemdliło. Zatrzymał się w drzwiach.
- Z... zostań. P... podasz mi coś do picia?
Zrobił to, a ja napiłem się. Podziękowałem, wyciągnąłem drżące dłonie w jego stronę. Gdy podszedł, przytuliłem się mocno do niego.