czwartek, 11 października 2012

XVII

Przez tydzień milczałem. Przychodziłem na spotkania z Mitchellem, ale siedziałem cicho, ignorując każde jego słowo. Próbowałem w ten sposób wymusić na nim, by powiedział mi czemu ma problem z tym, że znam Matta i że tu jest. Jednak i on uparcie milczał, ale widziałem, że ta sytuacja nieźle go denerwowała.
- Może ci on przeszkadzać w terapii.  - powiedział w końcu. Spojrzałem na niego nieco zaskoczony i uniosłem brwi..
- Przeszkadzać, on? Czemu niby?
- Będziesz się chciał przy nim zachowywać jak kiedyś, znowu będziesz odstawiał teatr. Nie chciałbym tego.
Patrzyłem na niego uważnie a po chwili westchnąłem.
- Nie dojdzie do tego, nie musisz się o to martwić. - powiedziałem cicho.
- Teraz będziesz chciał współpracować? Będziesz mówił o... swoich uczuciach, a nie zdawał mi suche relacje z życia?
Ach...
Do tej pory unikałem tego jak ognia. O ile do "relacjonowania" swego życia potrafiłem się zmusić, to moje uczucia były... trudne. Nie mogłem nigdy mówić o nich lekko, po za tym to nadal był psychiatra. Mimo, że jak dotąd dogadywalismy się nawet dobrze, to nie potrafiłem się bardziej otworzyć przed nim. Ale chciałem stąd wyjść jak najszybciej, prawda?
Milczałem jakiś czas, starając się pozbierać myśli, pomyśleć, od czego mam zacząć.
- ...wiesz, że kiedyś nienawidziłem swojej matki? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach. Nie zdążył jednak zadać pytania, a chciał, otwierał już usta. - Nie zajmowałą się mną. Do Nowego Jorku przyjechała nie w celach zawodowych, jak to powiedziała rodzinie z Japonii, przyjechała by się bawić do woli na imprezach. - westchnąłem ciężko. - Byłem właśnie owocem jednej z takich imprez, na dodatek chyba sylwestrowej. Moja matka trafiła do łóżka z niejakim Laurencem Niestety on rano się ulotnił, zostawiając ją ze mną. Tyle, że obchodził ją mój los tylko przez jakieś... sześć lat. Potem wróciła do swojego poprzedniego trybu życia, a ja byłem zdany tylko na siebie. Musiałem być grzeczny... by nie krzyczała na mnie, nie mówiła, że "żyję przez przypadek". Masz w ogóle pojęcie jak to jest, usłyszeć takie słowa od własnej matki?! Nie chciałem tego słuchać, więc udawałem, nawet gdy było źle, że wszystko jest dobrze.
Oblizałem suche usta, wbijając oczy w podłogę. Nic więcej nie potrafiłem powiedzieć. Nie dzisiaj. Mitchell wstał i podszedł do mnie, by pogłaskać mnie po głowie, przeczesać jasne włosy. Mogłem iść, więc wyszedłem jak najszybciej, kierując sie do swego pokoju. Tam położyłem się na łóżku, wtulając twarz w poduszkę.
- Stało się coś? - w głosie Matthew słyszałem lekkie zmartwienie, ale nie odpowiedziałem na pytanie. Zwierzyłem sie właśnie z uczuć komuś, kogo uważałem za swojego największego wroga. Psychiatrze. I co czułem...? Nie wiem. Złość? Nie.. Strach? Też nie... Może obrzydzenie do samego siebie? Nie dokońca. Więc co?
- Shi...?
- Nic mi nie jest, - mruknąłem w końcu cicho.
- Na pewno? Zachowujesz się, jakby było bardzo źle.
- Bo tak jest.
Cisza. Matt nie wypytywał więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz