niedziela, 12 sierpnia 2012

VII

Pokręciłem głową na znak, że nie mogę mówić. Gardło piekło, drapało boleśnie. Zdarłem je całkowicie.
- Trzeba ci pomóc.
Prychnąłem, piorunując go spojrzeniem. Mitchell siedział przy mnie nawet wtedy, gdy nie mogłem mówić. Jego obecność mnie niesamowicie drażniła, delikatnie mówiąc. Ale to dobrze, że zdarłem gardło. Nie pogrążę się bardziej, niż jestem pogrążony. Wszak - Mitchell o snach nie wiedział jeszcze nic.
- Widzisz... nie możesz popełnić samobósjtwa dlatego, że zostałeś zgwałcony. Musisz z tym żyć dalej, musisz znaleźć kogoś, kto ci pomoże w tym się odnaleźć. Samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem twoich problemów. Przecież zawsze znajdzie się osoba, której na tobie zależy. I ona nie będzie chciała byś umarł.
Pieprzył i pieprzył od rzeczy. Niech on się w końcu kurwa zamknie! Zasłoniłem uszy, by mieć spokój, ale on podszedł i siłą je odsłonił.
- Masz słuchać, jasne? - warknął, patrząc w moje oczy. - Jesteś jeszcze młody i głupi. Zasługujesz by żyć, jak każda inna istota. Każdy w życiu błądzi, ty jeszcze zapewne zbłądzisz nie raz. Zaakceptuj to. Życie jest po, to, by cię nim cie...
- Zamknij się w końcu. - wychrypiałem ostatkiem sił swego gardła. Moje oczy wręcz płonęły szczerą nienawiścią do niego.
- Nie zamknę się. Będziesz mnie słuchał, czy tego chcesz, czy nie.
Nie mogłem nic już powiedzieć, spróbowałem więc wyrwać dłonie z jego uścisku. Na nic, on miał w sobie pełnię sił, a ja takie chucherko... byłem zbyt słaby, by się oswobodzić.
- Co? Boisz się, że i ja cię zgwałcę? Bo w sumie mógłbym to zrobić bez problemu. Nagranie z kamerki da się usunąć, a podsłuchów w tej izolatce nie ma... więc przestań się szamotać i stawiać, bo zrobię ci krzywdę.
- Nienawidzę cię... - nie wiem, czy przy tych słowach wydałem z siebie jakis dźwięk, czy tylko jednak poruszyłem ustami. Kolejny powód, by go nienawidzić, kolejny powód, by nienawidzić tego miejsca. I kolejny powód do popełnienia samobójstwa. Gratuluję, niech postępuje tak dalej, a na pewno mi pomoże. Tak... ale uspokoiłem się, wolałem nie kusić losu i jego, do spełnienia groźby. Czułem, że on może być do tego zdolny. A Mitchell znowu uśmiechnął się w dziwny sposób, puścił mnie... i wyszedł.
Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Zacząłem więc uderzać pieścią w ścianę. Znowu się rozryczałem, jak głupi. Łzy wartkim strumieniem płynęły po moich policzkach. Objąłem kolana obolałymi rękoma, chowając w nich też twarz. Czy ja naprawdę byłem niczym dziwka, którą od tak można sobie gwałcić? I on się nazywa psychiatrą?!
- Ach, i jeszcze jedno... - usłyszałem głos Mitchella. Uniosłem gwałtownie spojrzenie. On zatrzymał się w drzwiach, patrząc na mnie w lekkim szoku.
- Spieprzaj. - znowu poruszyłem tylko ustami, ale zapewne gdybym powiedział to, z mojego głosy wylewałaby się rozpacz. Po chwili poczułem krótki ból w wardze, metaliczny posmak w ustach, Przegryzłem ją sobie. Normalka.
- Shishuu? - zapytał niepewnie. Pokręciłem głową i stanowczo, chociaż ręka mi drżała, wskazałem na drzwi. Nic więcej nie powiedział. Wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz