niedziela, 12 sierpnia 2012

II

Nagle poczułem ostry ból w rękach oraz w głowie. Uchyliłem powieki i zaraz po tym natychmiast je zacisnąłem. Było za jasno... światło raziło mnie boleśnie w oczy. Musiałem się do niego przyzwyczaić.
...ale gdzie ja byłem? Ponownie uchyliłem powieki. Białe ściany, biały sufit, białe meble, biała, kafelkowa podłoga, obok mnie coś piszczało nierównomiernie i pewnie również było białe. Już wiedziałem. I prawdę mówiąc wolałbym nie wiedzieć. Dlaczego w ogóle się obudziłem? Co znowu poszło nie tak?! To nie miało tak być... Moje ręce niemiłosiernie szczypały, na całej długości przedramion. Czułem, że były owinięte bandażami. I nie myliłem się. A ja leżałem w szpitalu i kurowałem się po kolejnej próbie samobójczej. Nie uśmiechało mi się to, powinienem albo nadal leżeć w parku, kostnicy, lub być może już w trumnie. Nie powinienem żyć. Jednak żyłem. Jakimś kurwa cholernym cudem żyłem.
Usiadłem, czując jak żołądek podjeżdża mi do gadła, a przed oczami pojawiły mi się czarne plamy. Opadłem z powrotem na poduszkę. Nie dałbym rady spędzić w takiej pozycji dłuższej chwili. Byłem tak żałośnie słaby... Nie wiem, ile leżałem pogrążony w swoich myślach, zanim do moich uszu nie dobiegł dźwięk otwieranych drzwi i kroków.
- Obudziłeś się już. - usłyszałem chłodny głos i podniosłem spojrzenie na mężczyznę, który wszedł, trzymając w ręku kartę pacjenta. Nie wyglądał na lekarza. Ani na żadną znajomą mi osobę.
- Wolałbym nie. - powiedziałem mocno ochrypłym głosem.
- Inni walczą o swoje życie, a ty swoje tak szybko chciałeś porzucić. Nie rób tego, życie jest piękne. To cenny dar. - mówił dalej, patrząc na mnie widocznie obojętnym spojrzeniem. Czyżby przysłali mi tu psychiatrę?
- Może twoje. Pobądź przez chwilę mną, przekonasz się, czy aby na pewno jest tak cudownie, jak mówisz. - nie obchodziło mnie to, czy byłem grzeczny, czy nie. Byłem zmęczony życiem, mimo iż nie było one długie. Siedemnaście bolesnych lat zrobiło swoje. Stworzyło mnie. Nie odezwał się już, więc i ja nie zamierzałem, tylko wbiłem bezradne spojrzenie na widok za szpitalnym oknem. Przygryzłem wargi, chcąc powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Na nic, i tak poczułem jak płyną po moich policzkach. Nie starałem się nawet tego ukryć. Wspomnienie było zbyt żywe, zaczynało powoli mnie łamać. Wygrywało ze mną, bezlitośnie śmiejąc mi się w twarz. A ja nie potrafiłem się pozbierać. Nie chciałem, by mi ktokolwiek pomógł, nadal wierząc, że dam sobie radę sam. Nie dawałem, ale nie chciałem tego przyjąć do wiadomości. Nie potrafiłem.
- Za kilka dni przenoszą cię do szpitala psychiatrycznego. - te słowa wywołały u mnie nagły atak paniki. Bałem się tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Nie potrafiłem się ruszyć, nie potrafiłem nic powiedzieć, ani wydobyć z siebie żadnego innego dźwięku. Strach przed tym koszmarnym miejscem mnie paraliżował. Tak bardzo starałem się, by tam nie trafić... na marne. Nie ucieknę stamtąd... bo się nie da. Drzwi zmykane są bowiem na klucz. Od wewnętrznej strony są one obite materiałem, by pacjent sobie nic nie zrobił. I ten drażniący, wszechobecny kolor wnętrza... biel. Nienawidziłem tego koloru. Zbyt dużo bolesnych wspomnień się z nim wiązało.
Trzasnęły drzwi i zostałem sam na sam ze strachem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz