wtorek, 25 grudnia 2012

XXI

Orzechowe oczy sunęły po tekście, czarne włosy opadały płynnie na plecy a słabe promienie słońce blado odbijały się w nich. Siedząc na kozetce w gabinecie Mitchella przyglądałem się mu uważnie. A on... nawet nie zauważył, że przyszedłem. Albo bardzo dobrze to maskował. Chociaż odkąd przyszedłem - a zrobiłem to już dawno - nie przestawał czytać. Ale ja czekałem, byłem cierpliwy. W końcu ja miałem czas, nawet dużo czasu, tylko on swój marnował. Dopiero po jakimś czasie podniósł na mnie oczy.
- Och. Przyszedłeś już. - powiedział zdziwiony. Czyli jednak mnie nie zauważył. 
- Jakąś godzinę temu, mniej więcej. Nie przeszkadzaj sobie.
- Mogłeś dać o sobie znać.
Uniosłem brew w górę.
- Zbyt dużo wymagasz.
Przewrócił oczami, odłożył książkę.
- Miałeś gościa, tak?
- Koleżankę z grupy teatralnej.
Zaśmiał się.
- Twoje całe życie jest teatrem a ty jeszcze się bawisz w teatr sceniczny?
- Zamknij się. - warknąłem, zaciskając dłonie na krześle. Zirytował mnie. Spojrzał na mnie z ciekawością w oczach, zastanawiając się nad czymś.
- ...okey. To na czym skończyliśmy? - zapytał w końcu.
- Nie powiem ci. - uśmiechnąłem się gorzko. - To ty jesteś specjalistą, powinieneś pamiętać.
Westchnął.
- Znowu się buntujesz?
- Włazisz z butami w moje życie, przemyślenia. Czemu miałbym być grzeczny, posłuszny, pełen zapału do współpracy?
Zaśmiał się, znowu.
- Masz rację, nie masz powodu do tego.
- No shit, Sherlock.
Uśmiechnął się życzliwie.
- Chcesz się przejść? Niedaleko jest park.
Zrobiłem duże oczy, błyszczała w nich radość.
- Tak! Chcę! - wyszczerzyłem zęby.
- Ubierz się i czekaj w holu.
Jak strzała wypadłem z jego gabinetu, pognałem do pokoju, gdzie założyłem jeansy, kolorową koszulkę oraz trampki. Na ramiona wciągnąłem grubą bluzę, wszak na zewnątrz była zima dalej.
Czekałem na niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz