wtorek, 25 grudnia 2012

XXV

~
Znowu siedziałem na szczycie schodów znowu bandażując ranę. I już wiedziałem, jaki to będzie sen.
Dźwięk kroków, odwróciłem się, ale nic się nie stało. Na razie, bo moja radość długo nie trwała, poczułem znowu, jak czyjeś ręce nachalnie oplatają się wokół mojej talii. Krzyknąłem bez nadziei, że ktoś mi pomoże. Zawsze krzyczałem, i nikt nie pomagał. Ale… wtedy ktoś odciągnął ode mnie gwałciciela. Byłem uratowany…  odruchowo, gdy tylko mój wybawca się zbliżył, wtuliłem się w niego, niczym przestraszone dziecko. Poczułem tylko delikatny zapach papierosów.
~
Rano obudziły mnie promienie słońca, które bezczelnie wpadły do pokoju. Jęknąłem, chcąc się przewrócić na brzuch, ale nie mogłem, poczułem coś obok siebie. Uchyliłem powieki… Mitchell. Spał obok. Byłem zdezorientowany, nie wiedziałem co się dzieje, co on tutaj robił? Przypomniałem sobie jednak, że byłem u niego na noc. Tylko… że wtulałem się w niego najlepsze, a on mnie obejmował. Zarumieniłem się natychmiastowo, zauważając to.
Snu nie pamiętałem.
Leżałem tak więc obok, w ciszy, nie chcąc go obudzić. Patrzyłem na jego twarz, zasłoniętą kurtyną czarnych włosów z grzywki. Był bardzo przystojny, pociągający. A jego usta… nie były takie jak moja: blade wąskie, tylko różowawe, pełne, ale bez przesady. Idealne do całowania.
Znowu zarumieniłem się mocniej. Dlaczego tak pomyślałem?! Przecież byłem dzieckiem, siedemnastoletnim smarkaczem, szczylem. Wariatem, niedoszłym samobójcą. Mitchell był normalnym, dorosłym mężczyzną, pewnie miał nawet dziewczyna jak damien… nie mogłem tak o tym myśleć, to było chore, niedorzeczne i głupie. Między nami była zbyt duża różnica wszystkiego! Wieku, poglądów, charakterów. Przymknąłem powieki, pogrążając się dalej w rozmyślaniach… a tym czasie Mitchell poruszył się, ziewnął. Jak oparzony, odsunąłem się od niego z przerażeniem.
- Dzień dobry – wymamrotałem i wstałem. Czułem jak policzki mnie pieką, pewnie byłem czerwony niczym pomidor. Na pewno widział to zawstydzenie. le oby nigdy, nigdy przenigdy nie dowiedział się o tym, co myślałem,.
- Hej… wszystko ok? – zapytał, przecierając sennie oczy. Skinąłem głową i zniknąłem w łazience, a moje serce waliło w piersi jak oszalałe. Tylko czemu? Czemu tak reagowałem? Jęknąłem.
- Shishuu? – usłyszałem jego głos i pukanie do drzwi.
- N… nic mi nie jest! – wyszeptałem, kuląc się na kafelkach. -  Z… zaraz wyjdę, m… mam grubszą potrzebę…
Kłamstwo, na dodatek tak oczywiste. Ale zostawił mnie tu, nie pukał więcej. Uniosłem głowę, coś błysnęło na półce. Zamarłem.
Nie pamiętałem nawet kiedy się poderwałem, by porwać błyszczący przedmiot, pamiętałem tylko ból. Słodki, przechodzący całe moje ramię. Jęknąłem długo, mimo woli, przez moje ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Chciałem więcej i więcej, więc hojnie obdarowywałem się bólem,  rozkoszne jęki wypływały z moich ust.
- Shishuu! -  głos nie dochodził zza drzwi. Zamglonym wzrokiem spojrzałem na wejście do łazienki, w którym stał przerażony Mitchell. Zaraz klęknął obok mnie… a potem odleciałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz