Siedziałem wtulony w Matthew, nie mogąc uwierzyć w to, że on też tu jest. Nikt
nic nie mówił, od dobrej godziny. Chłonąłem jego bliskość, jego ciepło niczym
gąbka... pragnąłem tego. Mimo, iż w przeszłości nie byliśmy ze sobą tak blisko.
- Czemu tu trafiłeś? - zapytałem w końcu, patrząc chłopakowi uważnie w oczy. To było ciekawe, czemu, zawsze miał silniejszą psychikę niż inni. Tak przynajmniej mi się wydawało.
- ...Raymund znalazł sobie chłopaka. - mruknął cicho. I wszystko jasne. Matt zawsze się nim podkochiwał, ale zawsze wydawało mi się, że Ray odwzajemnia to uczucie. Bo na pewno o nim wiedział.
- Co zrobiłeś?
- Zamknąłem się w pokoju... na bardzo, bardzo długi czas. Miałem naprawdę wielką depresję, przez co olewałem obowiązki, traciłem chęć do wszystkiego. Unikałem Raymunda niczym ognia, jego głos, zapach, dotyk, on cały powodował u mnie atak histerycznego wręcz płaczu.
- Ale... on wiedział o twoich uczuciach, prawda?
- Wiedział. Ale nigdy ich nie odwzajemnił. - przygryzł wargę. Ja westchnąłem i pogłaskałem go po włosach.
- ...musisz być tu długo, skoro teraz już tak nie reagujesz... - powiedziałem cicho.
- Rok.
Rozgległo się pukanie, przeniosłem więc spojrzenie na drzwi.
- Proszę. - zawowałem, dopokoju wszedł Mitchell.
- Och... znacie się? - zapytał, patrząc na nas. Lekko zaczął przygryzać wargę... czyli coś było nie tak.
- Z sierocińca. - odparłem spokojnie. - Coś się stało...?
- Nie... po klucz przyszedłem.
Wskazałem na swoje łóżko, on wziął klucze i wyszedł. Czymś wyraźnie był zmartwiony, coś go męczyło. Oblizałem usta i spojrzałem na Matta.
- Chyba... nie jest najszczęśliwszy z tego, że się spotkaliśmy. - powiedział i przytulił mnie bardziej.
- ...zauważyłem.
***
Ruszyłem za Mitchellem w stronę jego gabinetu. Milczał, a to było naprawdę dziwne.
- Coś się stało...? - zapytałem ponownie.
- Nie. Czemu uważasz, że coś się stało? - zerknął na mnie. Po chwili znaleźliśmy się w jego gabinecie, siedziałem na kozetce a on pisał coś w papierach.
- Znajomy?
Skinąłem głową.
- Mówiłem, jeszcze z sierocińca. Matthew McPencil.
- Czemu tu trafił? Pytam przez ciekawość.
Przygryzłem wargę.
- Chłopak, który mu się podobał od kilku lat odrzucił jego uczucie. Załamał się.
Skinął głową, zgarnął włosy na plecy.
- Czemu nie mówisz o swoich uczuciach? - zapytał, patrząc na mnie uważnie. Spuściłem wzrok. Nie odpowiedziałem, milczałem jak zaklęty przez dłuższy czas, przygryzając mocno wargę.
- Nie bój się o tym mówić, Shishuu. Jeżely tylko będziesz relacjonował zdarzenia, bez mówienia o uczuciach, nie będę w stanie ci pomóc.
Wstał i podszedł do mnie, by pogłaskać mnie po włosach.
- Boję się.
- Czemu tu trafiłeś? - zapytałem w końcu, patrząc chłopakowi uważnie w oczy. To było ciekawe, czemu, zawsze miał silniejszą psychikę niż inni. Tak przynajmniej mi się wydawało.
- ...Raymund znalazł sobie chłopaka. - mruknął cicho. I wszystko jasne. Matt zawsze się nim podkochiwał, ale zawsze wydawało mi się, że Ray odwzajemnia to uczucie. Bo na pewno o nim wiedział.
- Co zrobiłeś?
- Zamknąłem się w pokoju... na bardzo, bardzo długi czas. Miałem naprawdę wielką depresję, przez co olewałem obowiązki, traciłem chęć do wszystkiego. Unikałem Raymunda niczym ognia, jego głos, zapach, dotyk, on cały powodował u mnie atak histerycznego wręcz płaczu.
- Ale... on wiedział o twoich uczuciach, prawda?
- Wiedział. Ale nigdy ich nie odwzajemnił. - przygryzł wargę. Ja westchnąłem i pogłaskałem go po włosach.
- ...musisz być tu długo, skoro teraz już tak nie reagujesz... - powiedziałem cicho.
- Rok.
Rozgległo się pukanie, przeniosłem więc spojrzenie na drzwi.
- Proszę. - zawowałem, dopokoju wszedł Mitchell.
- Och... znacie się? - zapytał, patrząc na nas. Lekko zaczął przygryzać wargę... czyli coś było nie tak.
- Z sierocińca. - odparłem spokojnie. - Coś się stało...?
- Nie... po klucz przyszedłem.
Wskazałem na swoje łóżko, on wziął klucze i wyszedł. Czymś wyraźnie był zmartwiony, coś go męczyło. Oblizałem usta i spojrzałem na Matta.
- Chyba... nie jest najszczęśliwszy z tego, że się spotkaliśmy. - powiedział i przytulił mnie bardziej.
- ...zauważyłem.
***
Ruszyłem za Mitchellem w stronę jego gabinetu. Milczał, a to było naprawdę dziwne.
- Coś się stało...? - zapytałem ponownie.
- Nie. Czemu uważasz, że coś się stało? - zerknął na mnie. Po chwili znaleźliśmy się w jego gabinecie, siedziałem na kozetce a on pisał coś w papierach.
- Znajomy?
Skinąłem głową.
- Mówiłem, jeszcze z sierocińca. Matthew McPencil.
- Czemu tu trafił? Pytam przez ciekawość.
Przygryzłem wargę.
- Chłopak, który mu się podobał od kilku lat odrzucił jego uczucie. Załamał się.
Skinął głową, zgarnął włosy na plecy.
- Czemu nie mówisz o swoich uczuciach? - zapytał, patrząc na mnie uważnie. Spuściłem wzrok. Nie odpowiedziałem, milczałem jak zaklęty przez dłuższy czas, przygryzając mocno wargę.
- Nie bój się o tym mówić, Shishuu. Jeżely tylko będziesz relacjonował zdarzenia, bez mówienia o uczuciach, nie będę w stanie ci pomóc.
Wstał i podszedł do mnie, by pogłaskać mnie po włosach.
- Boję się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz