- ...potem próbowałem popełnić samobójstwo.
Podniósł na mnie zdziwione spojrzenie orzechowych oczu. Ja zaś spuściłem
wzrok na białe kafelki, palcem kreśląc na nich niewidzialne wzory. Zza wszelką
cenę unikałem palącego spojrzenia.
- Nic nie jadłem, ani nie spałem przez kilka dni. Potem, poszedłem na dach sierocińca, by zemdleć, a co za tym idzie stoczyć się w dół... - zawiesiłem głos. - ...znaleźli mnie, gdy byłem na granicy utraty świadomości. Nie zabiłem się... a oni byli na mnie wściekli.
- Dlaczego próbowałeś? - zapytał, odgarniając czarne, długie włosy na plecy.
- Przeze mnie zginął jeden chłopiec z sierocińca... sumienie mnie męczyło. Nie mam silnej psychiki. Kilka koszmarów, nieprzespanych nocy... tyle wystarczyło.
Patrzył na mnie uważnie, a ja zaś bałem się spojrzeć na niego.
- To... ile miałeś prób samobójczych? - zapytał ostrożnie. Wiedział, że w każdej chwili mogłem przestać mówić.
- Trzy. Łącznie z ostatnią. - oparłem czoło o kolana, które objąłem dłońmi. Skinął ze zrozumieniem głową... ale on mnie nie rozumiał. Wiedziałem to.
- Za drugim razem wstrzyknąłem sobie do krwioobiegu odrobinę rtęci. Oczywiście upozorowałem to, że niby skaleczyłem się termometrem, który upuściłem i próbowałem pozbierać... Obudziłem się po prawie trzech tygodniach spędzonych w śpiączce. - zerknąłem na prawą rękę. Było na niej mnóstwo blizn, lub prawie wygojonych ran. Szukałem blizny po strzykawce. - O, tu wbiłem igłę. - wskazałem na dużą bliznę na zgięciu łokcia. Miała dwa centymetry średnicy. Igła była zanieczyszczona, dlatego zostawiła tak duży ślad.
- A to wszystko przez to, że mnie wzięli z sierocińca. Nie chciałem tego. Tam miałem przyjaciół. Ale to się skończyło. Od trzech lat wiedziałem jedno: długo nie pożyję. Nigdy nie dawałem sobie więcej niż trzydzieści lat. Zabijałem się bardzo powoli. Zamykałem się na innych coraz bardziej, coraz więcej udawałem. Miewałem chwile załamania, a ostatnia próba... była skutkiem jednej z depresji, jakie jakie mnie dopadały. Od zawsze wiedziałem, że jestem za słaby, by żyć.
Zamilkłem. Za dużo tutaj mówiłem, za dużo...
- Ale ty kurwa bzdury pleciesz... - powiedział mężczyzna. po chwili trzymałem się za piekący policzek. Uderzył mnie i poszedł sobie.
Jęknąłem z bólu i skuliłem się. Bolało. Ale nie policzek. Sumienie. Znowu. Nie...!
Krzyknąłem i uderzyłem pięścią w podłogę. Krzyczałem głośno i długo, dopuki mój głos nie zdarł się całkowicie. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Płakałem. Łamałem się. Byłem beznadziejny. Nienawidziłem siebie...
Opadłem na zimne, białe kafelki, wbijając bezradne spojrzenie w sufit. Nie miałem siły się ruszyć, próbowałem, ale nie mogłem. Wariowałem. Ból psychiczny mnie paraliżował.
- Nic nie jadłem, ani nie spałem przez kilka dni. Potem, poszedłem na dach sierocińca, by zemdleć, a co za tym idzie stoczyć się w dół... - zawiesiłem głos. - ...znaleźli mnie, gdy byłem na granicy utraty świadomości. Nie zabiłem się... a oni byli na mnie wściekli.
- Dlaczego próbowałeś? - zapytał, odgarniając czarne, długie włosy na plecy.
- Przeze mnie zginął jeden chłopiec z sierocińca... sumienie mnie męczyło. Nie mam silnej psychiki. Kilka koszmarów, nieprzespanych nocy... tyle wystarczyło.
Patrzył na mnie uważnie, a ja zaś bałem się spojrzeć na niego.
- To... ile miałeś prób samobójczych? - zapytał ostrożnie. Wiedział, że w każdej chwili mogłem przestać mówić.
- Trzy. Łącznie z ostatnią. - oparłem czoło o kolana, które objąłem dłońmi. Skinął ze zrozumieniem głową... ale on mnie nie rozumiał. Wiedziałem to.
- Za drugim razem wstrzyknąłem sobie do krwioobiegu odrobinę rtęci. Oczywiście upozorowałem to, że niby skaleczyłem się termometrem, który upuściłem i próbowałem pozbierać... Obudziłem się po prawie trzech tygodniach spędzonych w śpiączce. - zerknąłem na prawą rękę. Było na niej mnóstwo blizn, lub prawie wygojonych ran. Szukałem blizny po strzykawce. - O, tu wbiłem igłę. - wskazałem na dużą bliznę na zgięciu łokcia. Miała dwa centymetry średnicy. Igła była zanieczyszczona, dlatego zostawiła tak duży ślad.
- A to wszystko przez to, że mnie wzięli z sierocińca. Nie chciałem tego. Tam miałem przyjaciół. Ale to się skończyło. Od trzech lat wiedziałem jedno: długo nie pożyję. Nigdy nie dawałem sobie więcej niż trzydzieści lat. Zabijałem się bardzo powoli. Zamykałem się na innych coraz bardziej, coraz więcej udawałem. Miewałem chwile załamania, a ostatnia próba... była skutkiem jednej z depresji, jakie jakie mnie dopadały. Od zawsze wiedziałem, że jestem za słaby, by żyć.
Zamilkłem. Za dużo tutaj mówiłem, za dużo...
- Ale ty kurwa bzdury pleciesz... - powiedział mężczyzna. po chwili trzymałem się za piekący policzek. Uderzył mnie i poszedł sobie.
Jęknąłem z bólu i skuliłem się. Bolało. Ale nie policzek. Sumienie. Znowu. Nie...!
Krzyknąłem i uderzyłem pięścią w podłogę. Krzyczałem głośno i długo, dopuki mój głos nie zdarł się całkowicie. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Płakałem. Łamałem się. Byłem beznadziejny. Nienawidziłem siebie...
Opadłem na zimne, białe kafelki, wbijając bezradne spojrzenie w sufit. Nie miałem siły się ruszyć, próbowałem, ale nie mogłem. Wariowałem. Ból psychiczny mnie paraliżował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz