niedziela, 12 sierpnia 2012

XI

Znowu siedziałem na dworze już od samego rana. Wbijałem błękitne tęczówki w martwy punkt przed sobą. Nie widziałem nic, rozmyślałem. Byłem tym pochłonięty do reszty. Wszystko zaczęło się naprawiać. Choć mój świat przestał się rozpaczliwie walić, miałem mętlik w głowie... ale jednak było lepiej. Opowiadałem o swojej przyszłości bez problemów... jednak nadal nie mówiłem Mitchellowi nic o uczuciach. Na to nie byłem jeszcze gotowy. Dawałem mu suche fakty, bojąc się mówić o emocjach, jakie mną podczas tego wszystkiego targały. Wystarczy, że raz mu opowiedziałem o tym, ile planuję sobie pożyć. Bałem się mówić więcej. Lekko drżałem, głównie z zimna, a na sobie znowu miałem kurtkę mego psychiatry... mam wrażenie, że był on takim moim osobistym lekarzem. Zapewne to dzięki moim rodzicom... oni chcieli, bym był normalny. Westchnąłem, wdychając delikatny zapach papierosów... tak uzależniający. Przyjemny, mimo iż to papierosy.
- Shishuu...?
Przeniosłem oczy na mego psychiatrę.
- Może wrócimy już do środka? Siedzisz tu od rana...
Spuściłem wzrok i przygryzłem wargę. Nie chciałem iść.. Chciałem zostać. Wtuliłem się bardziej w kurtkę.
- ...nie chcesz, prawda?
- ...nie chcę...
Westchnął i wstał.
- Poczekaj, przyniosę ci obiad. - powiedział i wyszedł na chwilę. Mogłem teraz uciec... spojrzałem na siatkę. Na górze był drut kolczasty, który dla mnie nie stanowiłby większego problemu...
Nie uciekłem. Nie chciałem. Chciałem wreszcie być normalny. Dlatego grzecznie czekałem na Mitchella. Ucieczka byłaby oznaką tchórzostwa. Skuliłem się i oparłem policzek na blacie stolika.
- Nie uciekłeś. - usłyszałem po jakimś czasie i przymknąłem powieki.
- Liczyłeś na to? - zapytałem cicho, lekko rozczarowanym tymi słowami. A ponoć we mnie wierzył...
- Mówiąc szczerze, to tak. - postawił talerz obok mojej głowy. Gdy wyprostowałem się i zerknąłem na niego, okazało się, że to ziemniaki z kotletem i jakąś surówką z czerwonej kapusty.
- Och. Nie zupa, miła odmiana. - mruknąłem i wziąłem w dłonie plastikowe sztućce. Powoli zacząłem jeść.
- To z pobliskiego baru, pomyślałem, że odmiana się przyda. Mam tylko nadzieję, że zabić się nożem lub widelcem nie chcesz.
- Może później, teraz nie mam na to ochoty.
Uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust, pogłaskał mnie po głowie.
- ...jak zjem, wrócimy do środka, prześpię się. - mruknąłem cicho, niepocieszony, że musiałem wracać do środka. Ale mus to mus.- Dziękuję Ci. - dodałem, gdy skończyłem jeść.
Wstałem. Psychiatra wziął talerz i westchnął, weszliśmy do środka. Dał mi klucze do pokoju... ale to nie była "moja" izolatka. Spojrzałem na niego pytająco.
- Idź tam, to na piętrze. Twój pokój... i jednego jeszcze chłopaka, ale teraz ma on sesję. Ja zaraz przyjdę. - nakazał mi i odszedł. A ja ruszyłem do pokoju. Gdy przekroczyłem próg, zauważyłem, że moje rzeczy już tu były. Usiadłem na łóżku... wreszcie inny kolor ścian niż białe. Te były bladozielone. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Pieprzony idiota... - usłyszałem po jakimś czasie. Podniosłem oczy...do pokoju wszedł chłopak, na oko niewiele starszy ode mnie. Miał krótkie brązowe włosy i niebieskie oczy...
...był tak podobny do...
Patrzył na mnie uważnie, mrużąc niebieskie oczy, a ja ze zdumieniem otworzyłem szeroko swoje.
- Matthew... - zacząłem cicho, niepewnie. Skinął głową, przyglądając mi się uważnie cały czas.
- Shishuu. - powiedział w końcu, a jego twarz złagodniała. Wstałem i podszedłem bliżej, by się do niego przytulić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz