~
Siedziałem wtedy na szczycie schodów, dokładnie bandażując ranę na swoim udzie. Szczypała... musiałem ją naruszyć. A mi rany zawsze goiły się niesamowicie wolno... To chyba przez anemię.
Usłyszałem kroki, więc obejrzałem się. Nikogo nie było. Wzruszyłem do siebie ramionami i dalej zawijałem bandaż. I wtedy...
Poczułem usta na karku, czyjeś dłonie, nachalnie opalatające się w okół mojej talii. Szarpnąłem się, krzycząc. Już wiedziałem. I wiedziałem też, że krzyk nic nie da...
Zerwano ze mnie koszulkę, położono na plecach. Pocałunki przeniosły się na szyję i sutki. Krzyczałem, przeklinałem, piszczałem, by go odstraszyć, wtedy dostałem w twarz siarczysty policzek i usłyszałem szyderczy śmiech. Krótkie spodenki, jakie miałem na sobie razem z bielizną wylądowały na ziemi. Chłodne dłonie przesunęły się po mojej męskości, w wyrazie pseudoczułości. Ja jednak wiedziałem, do czego on tak naprawdę zmierzał.
Poczułem ból w dole pleców, krzyknąłem z całych sił, zaciskając mięśnie na jego męskości. Z moich ust spłynęła wiązanka przekleństw. Zignorował je, zaczął się poruszać. Odrazu szybko, bez przygotowań, bez niczego. A ja cierpiałem. Czułem, że krwawię, nie miałem siły jednak by się sprzeciwić.
Gdy doszedł, zniknął. To był koniec. To nareszcie był koniec...
~
Krzyknąłem, budząc się gwałtownie. O mało co nie spadłem z łóżka, na którym nie wiem nawet kiedy mnie położono.
Skuliłem się, siadając przy okazji. Znowu krzyknąłem, po moich policzkach płynęły łzy. Nie potrafiłem ich powstrzymać, nie chciałem. Zasnąłem. Dopuściłem do tego, by nocny koszmar powrócił. I by znowu mnie męczył. Jak co noc, jak kurwa co noc! Rzadko zdarza się noc, bez złych snów. Różnorakie wypadki, w których ginie moja matka lub moi znajomi, gwałty, morderstwa. Zawsze jest dużo bólu, krzyku, krwi, łez. I szyderczy śmiech. To tylko niewielka część tego co mi się śni, ale to przeraża mnie najbardziej. Śpię tylko wtedy, gdy zasnę wbrew sobie, ze znudzenia, zmęczenia. Gdy przesypiam spokojną noc... czuję się, jakby mi z serca spadł ogromny ciężar. Ulga jest nieopisana. Tak to chodzę niewyspany, ale skrzętnie ukrywam ten fakt, niczym coś wstydliwego. Mam dosyć, chcę, żeby to był kurwa koniec! Wizja ze snu znowu mnie dopada. Czuję wręcz te ręce na sobie, jak zachłannie chcą... Krzyczę znowu, trzymając się głowę, twarz ukrywając w kolanach. To mnie zabije, kurwa zabije...
- Shishuu?
Poderwałem głowę, lecz moim oczom ukazał się tylko mój psychiatra.
- Odejdź... - powiedziałem cicho, zrozpaczony. Nie chciałem, by ktokolwiek mnie widział w tym stanie, stanie kompletnego załamania, utraty chęci do życia. Wizja śmierci w takich chwila była jedynym wyjściem. Jednak tym razem nie miałem jak się zabić.
- Co się stało? - mężczyzna podszedł do mnie, a ja pisnąłem.
- Idź stąd, powiedziałem! Nie waż się zbliżyć!
Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie i cofnął się. Wręcz czułęm te jego badawcze spojrzenie na sobie.
- Gwałt... - powiedział cicho, jakby do siebie, lecz ja natychmiast podniosłem zdziwione oczy.
- Ty... - zacząłem przerażony wręcz. Wiedział.
- Zostałeś zgwałcony... prawda? - zapytał mnie.
Skąd on kurwa wiedział?! Skąd on do kurwa jasnej cholery wiedział?! Nie mógł wiedzieć, nie mógł kurwa, nie mógł! Panika we mnie rosła w zastraszającym tempie. On się dowie... dowie o wszystkim. Wyciągnie to ze mnie, będzie mnie obserwował. Dowie się...
- Spieprzaj stąd... - powiedziałem cicho, dusząc w sobie cały strach, złość. Niech on stąd idzie... Chciałem być sam! On się nie może niczego więcej dowiedzieć! A jeżeli pobędzie tu dłużej tak będzie...
- Nie. Widać, że coś cię męczy, więc nie...
- I co?! Nie mam zamiaru ci się kurwa zwierzać, jasne?! Jesteś kurwa jak wszyscy inni! Spieprzaj stąd powiedziałem, zostaw mnie samego! - krzyknąłem, zacisnąwszy dłonie w pięści.
On spojrzał na mnie z... mściwą satysfakcją. Jego oczy wręcz śmiały się do mnie szyderczo. Posłuchał mnie, wyszedł. A ja znowu krzyknąłem, uderzając pięścią w ścianę. Dlatego nienawidziłem psychiatrów. Dlatego nie chciałem tu być. Oni mnie zabiją, najpierw wyciągając ze mnie wszystkie informację o mnie. Byłem bezbronny. Nie mogłem nawet ze sobą skończyć, bo nie miałem czym. To oni tutaj wygrawali... Jęknąłem. Nie zostało mi już dużo siły, by walczyć z nimi dalej. Nie chciałem również, by się dowiedzieli.
Wariuję...
Siedziałem wtedy na szczycie schodów, dokładnie bandażując ranę na swoim udzie. Szczypała... musiałem ją naruszyć. A mi rany zawsze goiły się niesamowicie wolno... To chyba przez anemię.
Usłyszałem kroki, więc obejrzałem się. Nikogo nie było. Wzruszyłem do siebie ramionami i dalej zawijałem bandaż. I wtedy...
Poczułem usta na karku, czyjeś dłonie, nachalnie opalatające się w okół mojej talii. Szarpnąłem się, krzycząc. Już wiedziałem. I wiedziałem też, że krzyk nic nie da...
Zerwano ze mnie koszulkę, położono na plecach. Pocałunki przeniosły się na szyję i sutki. Krzyczałem, przeklinałem, piszczałem, by go odstraszyć, wtedy dostałem w twarz siarczysty policzek i usłyszałem szyderczy śmiech. Krótkie spodenki, jakie miałem na sobie razem z bielizną wylądowały na ziemi. Chłodne dłonie przesunęły się po mojej męskości, w wyrazie pseudoczułości. Ja jednak wiedziałem, do czego on tak naprawdę zmierzał.
Poczułem ból w dole pleców, krzyknąłem z całych sił, zaciskając mięśnie na jego męskości. Z moich ust spłynęła wiązanka przekleństw. Zignorował je, zaczął się poruszać. Odrazu szybko, bez przygotowań, bez niczego. A ja cierpiałem. Czułem, że krwawię, nie miałem siły jednak by się sprzeciwić.
Gdy doszedł, zniknął. To był koniec. To nareszcie był koniec...
~
Krzyknąłem, budząc się gwałtownie. O mało co nie spadłem z łóżka, na którym nie wiem nawet kiedy mnie położono.
Skuliłem się, siadając przy okazji. Znowu krzyknąłem, po moich policzkach płynęły łzy. Nie potrafiłem ich powstrzymać, nie chciałem. Zasnąłem. Dopuściłem do tego, by nocny koszmar powrócił. I by znowu mnie męczył. Jak co noc, jak kurwa co noc! Rzadko zdarza się noc, bez złych snów. Różnorakie wypadki, w których ginie moja matka lub moi znajomi, gwałty, morderstwa. Zawsze jest dużo bólu, krzyku, krwi, łez. I szyderczy śmiech. To tylko niewielka część tego co mi się śni, ale to przeraża mnie najbardziej. Śpię tylko wtedy, gdy zasnę wbrew sobie, ze znudzenia, zmęczenia. Gdy przesypiam spokojną noc... czuję się, jakby mi z serca spadł ogromny ciężar. Ulga jest nieopisana. Tak to chodzę niewyspany, ale skrzętnie ukrywam ten fakt, niczym coś wstydliwego. Mam dosyć, chcę, żeby to był kurwa koniec! Wizja ze snu znowu mnie dopada. Czuję wręcz te ręce na sobie, jak zachłannie chcą... Krzyczę znowu, trzymając się głowę, twarz ukrywając w kolanach. To mnie zabije, kurwa zabije...
- Shishuu?
Poderwałem głowę, lecz moim oczom ukazał się tylko mój psychiatra.
- Odejdź... - powiedziałem cicho, zrozpaczony. Nie chciałem, by ktokolwiek mnie widział w tym stanie, stanie kompletnego załamania, utraty chęci do życia. Wizja śmierci w takich chwila była jedynym wyjściem. Jednak tym razem nie miałem jak się zabić.
- Co się stało? - mężczyzna podszedł do mnie, a ja pisnąłem.
- Idź stąd, powiedziałem! Nie waż się zbliżyć!
Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie i cofnął się. Wręcz czułęm te jego badawcze spojrzenie na sobie.
- Gwałt... - powiedział cicho, jakby do siebie, lecz ja natychmiast podniosłem zdziwione oczy.
- Ty... - zacząłem przerażony wręcz. Wiedział.
- Zostałeś zgwałcony... prawda? - zapytał mnie.
Skąd on kurwa wiedział?! Skąd on do kurwa jasnej cholery wiedział?! Nie mógł wiedzieć, nie mógł kurwa, nie mógł! Panika we mnie rosła w zastraszającym tempie. On się dowie... dowie o wszystkim. Wyciągnie to ze mnie, będzie mnie obserwował. Dowie się...
- Spieprzaj stąd... - powiedziałem cicho, dusząc w sobie cały strach, złość. Niech on stąd idzie... Chciałem być sam! On się nie może niczego więcej dowiedzieć! A jeżeli pobędzie tu dłużej tak będzie...
- Nie. Widać, że coś cię męczy, więc nie...
- I co?! Nie mam zamiaru ci się kurwa zwierzać, jasne?! Jesteś kurwa jak wszyscy inni! Spieprzaj stąd powiedziałem, zostaw mnie samego! - krzyknąłem, zacisnąwszy dłonie w pięści.
On spojrzał na mnie z... mściwą satysfakcją. Jego oczy wręcz śmiały się do mnie szyderczo. Posłuchał mnie, wyszedł. A ja znowu krzyknąłem, uderzając pięścią w ścianę. Dlatego nienawidziłem psychiatrów. Dlatego nie chciałem tu być. Oni mnie zabiją, najpierw wyciągając ze mnie wszystkie informację o mnie. Byłem bezbronny. Nie mogłem nawet ze sobą skończyć, bo nie miałem czym. To oni tutaj wygrawali... Jęknąłem. Nie zostało mi już dużo siły, by walczyć z nimi dalej. Nie chciałem również, by się dowiedzieli.
Wariuję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz