- Więc? Kiedy to się stało?
Uparcie chowałem twarz w kolanach. Bałem się na niego spojrzeć. Zbyt wiele
mógłby wyciągnąć z mojego spojrzenia. Skąd wiedziałem? Ja sam tak umiałem i
wiele razy to wykorzystywałem.
- Powiesz?
Uparcie też milczałem. Ale mój opór słabł z każdym dniem, z każdą chwilą spędzoną tutaj. Byłem wymaltretowany psychicznie. A on - mój psychiatra oczywiście - przychodził codziennie i siedział przez kilka godzin. Że też miał na mnie czas...
- Kiedy...
- Trzy lata temu. - przerwałem mu cicho. Ale on to słyszał bardzo dobrze. - Dużo nie pamiętam... Wmusili we mnie jakąś białą tabletkę.
Złamałem się. Czułem się strasznie... mdliło mnie. Zasłoniłem wierzchem dłoni usta. A może to reakcja na wspomnienia...?
- Pigułka gwałtu... - mruknął cicho - Kto cię znalazł? O ile ktoś...
- Znajomi z sierocińca. Znaleźli mnie gdy... - przełknąłem ślinę. Skinał głową, na znak, że rozumie, kiedy. - ...ponoć jednego z nich musieli siłą powstrzymywać go przez rzuceniem się na oprawcę. Ja obudziłem się.... dużo później. - dlaczego to mówiłem? Dlaczego tak łatwo się mu zwierzałem? Przecież to był... psychiatra. Mój wróg. Przegryzłem wargę. Złamałem się. To bardzo źle. - ...ile już tu siedzę?
- Dwadzieścia dwa dni.
Aż jęknąłem. Trzy tygodnie w piekle i zacząłem mówić. Chore. To miejsce jest chore...
...i ja również.
Mężczyzna podszedł do mnie i przedemną ukucnął - gdyż praktycznie cały ten czas siedziałem na zimnych, białych kafelkach. Wyciągnął w moja stronę dłoń.
- Przez ten cały czas, nadal tobie się nie przedstawiłem. Proszę, mów mi Mitchell. - powiedział z łagodnym uśmiechem, a w tym uśmiechu dostrzegłem... człowieczeństwo. Niepewnie uścisnąłem jego dłoń, skinąwszy głową.
- Złamałeś mnie... gratuluję. Jesteś pierwszą osobą, której to się udało. - powiedziałem do niego szczerze i ukryłem twarz w kolanach. Rozryczałem się. Byłem słaby. Za słaby psychicznie, by móc znieść tą porażkę. Poczułem jego dłoń na ramieniu.
- Nie udawaj więcej... - powiedział kojącym głosem, jednak prawie go nie słyszałem. - Musisz być silny. I jesteś silny, wierz mi. Tylko uwierz w siebie. Ja w ciebie wierzę.
Jego słowa były w pewien sposób budujące do dalszego działania... jednak nie teraz. Teraz... musiałem się poużalać nad sobą. Znieść swoją porażkę. Nie wiem, ile tak siedziałem, jednak nie usłyszałem trzasnięcia drzwi, które oznaczałoby to, że Mitchell sobie poszedł poprostu. Podniosłem zaczerwienione od płaczu oczy, a on dalej siedział przy mnie, wpatrując się we mnie uważnie.
- Pamiętaj, wierzę w ciebie.
Skinąłem głową, dłonią otarłem łzy.
- Zaraz będzie obiad. Tylko tym razem zjedz chociaż trochę. - wstał i wyszedł, by po chwili wrócić z talerzem zupy. Tylko zupę tu podawali - nożem lub widelcem pacjenci mogliby zrobić sobie lub komuś krzywdę. Sprytne... Wziąłem do ręki łyżkę i spróbowałem zupy. Warzywna... nie najgorsza. Zacząłem powoli jeść.
- Powiesz?
Uparcie też milczałem. Ale mój opór słabł z każdym dniem, z każdą chwilą spędzoną tutaj. Byłem wymaltretowany psychicznie. A on - mój psychiatra oczywiście - przychodził codziennie i siedział przez kilka godzin. Że też miał na mnie czas...
- Kiedy...
- Trzy lata temu. - przerwałem mu cicho. Ale on to słyszał bardzo dobrze. - Dużo nie pamiętam... Wmusili we mnie jakąś białą tabletkę.
Złamałem się. Czułem się strasznie... mdliło mnie. Zasłoniłem wierzchem dłoni usta. A może to reakcja na wspomnienia...?
- Pigułka gwałtu... - mruknął cicho - Kto cię znalazł? O ile ktoś...
- Znajomi z sierocińca. Znaleźli mnie gdy... - przełknąłem ślinę. Skinał głową, na znak, że rozumie, kiedy. - ...ponoć jednego z nich musieli siłą powstrzymywać go przez rzuceniem się na oprawcę. Ja obudziłem się.... dużo później. - dlaczego to mówiłem? Dlaczego tak łatwo się mu zwierzałem? Przecież to był... psychiatra. Mój wróg. Przegryzłem wargę. Złamałem się. To bardzo źle. - ...ile już tu siedzę?
- Dwadzieścia dwa dni.
Aż jęknąłem. Trzy tygodnie w piekle i zacząłem mówić. Chore. To miejsce jest chore...
...i ja również.
Mężczyzna podszedł do mnie i przedemną ukucnął - gdyż praktycznie cały ten czas siedziałem na zimnych, białych kafelkach. Wyciągnął w moja stronę dłoń.
- Przez ten cały czas, nadal tobie się nie przedstawiłem. Proszę, mów mi Mitchell. - powiedział z łagodnym uśmiechem, a w tym uśmiechu dostrzegłem... człowieczeństwo. Niepewnie uścisnąłem jego dłoń, skinąwszy głową.
- Złamałeś mnie... gratuluję. Jesteś pierwszą osobą, której to się udało. - powiedziałem do niego szczerze i ukryłem twarz w kolanach. Rozryczałem się. Byłem słaby. Za słaby psychicznie, by móc znieść tą porażkę. Poczułem jego dłoń na ramieniu.
- Nie udawaj więcej... - powiedział kojącym głosem, jednak prawie go nie słyszałem. - Musisz być silny. I jesteś silny, wierz mi. Tylko uwierz w siebie. Ja w ciebie wierzę.
Jego słowa były w pewien sposób budujące do dalszego działania... jednak nie teraz. Teraz... musiałem się poużalać nad sobą. Znieść swoją porażkę. Nie wiem, ile tak siedziałem, jednak nie usłyszałem trzasnięcia drzwi, które oznaczałoby to, że Mitchell sobie poszedł poprostu. Podniosłem zaczerwienione od płaczu oczy, a on dalej siedział przy mnie, wpatrując się we mnie uważnie.
- Pamiętaj, wierzę w ciebie.
Skinąłem głową, dłonią otarłem łzy.
- Zaraz będzie obiad. Tylko tym razem zjedz chociaż trochę. - wstał i wyszedł, by po chwili wrócić z talerzem zupy. Tylko zupę tu podawali - nożem lub widelcem pacjenci mogliby zrobić sobie lub komuś krzywdę. Sprytne... Wziąłem do ręki łyżkę i spróbowałem zupy. Warzywna... nie najgorsza. Zacząłem powoli jeść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz