- Shi? Shishuu!
- Może wezwiemy pogotowie?
- Nie no, przecież tylko zasłabł…
- Shishuu!
Poczułem siarczysty policzek, jęknąłem bezgłośnie.
- Co robisz?!
- Spanikowałem, on nie wstaje!
- Tak mu nie pomożesz!
Uchyliłem oczy, wszystko było takie nieostre…
- Budzi się! Shi, nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
Zamrugałem kilkukrotnie, obraz wrócił do normy. Nade mną pochylała się Cate z Jake’iem, wokół stała reszta. Prócz „nowego”. Jego tu nie było.
- Shi..?
- J…już dobrze… – wychrypiałem. – …macie wodę…?
Zaraz ktoś mi podał butelkę, więc napiłem się, spragniony.
- Zasłabłem. Było przez chwilę strasznie duszno… – wymamrotałem cicho, jakby na usprawiedliwienie.
- Narobiłeś nam stracha. I to drugi raz! – Cate pogłaskała mnie po ramieniu.
- Przepraszam…
- To nie twoja wina.
- Moja.
- Shi, pieprzysz głupoty.
Westchnąłem, nie chciałem się sprzeczać.
- Świetnie zagraliście. – powiedziałem po chwili.
- Bez ciebie to nie to samo. – Jacob uśmiechnął się.
- Tamten chłopak grał lepiej niż ja.
Zapadła cisza. Ciężka, niezręczna cisza… ale poratował mnie Mitchell.
- Wracamy, Shishuu. Jest już późno. – powiedział stanowczo, odgarniając długie włosy w tył. Chyba widział, że czułem się fatalnie. Skinąłem głową.
- Kiedy wracasz? – zapytała nieśmiało Stella.
- …nie wiem. – odparłem cicho. – Do zobaczenia.
Damien wziął mnie pod ramię, abym nie osłabł znowu i wyszliśmy z teatru. Odetchnąłem z ulgą. Nie chciałem tam być ani chwili dłużej. Zżerał mnie strach, wstyd… i zazdrość. Głównie zazdrość. Nikt z braci nic nie mówił, szliśmy w ciszy. Gdy weszliśmy do ich domu, uderzył mnie zapach papierosów, jaki czułem w ubraniach bliźniaków. Tak przyjemny…
- Gdzie będzie spał młody? – Damien puścił mnie, patrząc na Mitchella.
- U mnie… a ja się do ciebie przeniosę.
Westchnąłem, ruszyłem do łazienki się wykąpać, po czym położyłem się w łóżku mego psychiatry. Nie potrafiłem – ale nie chciałem też – spać. Nie sam, bez misia.
- Shi?
Było późno, po trzeciej, a ja leżałem, gapiąc się bez celu w sufit. Jednak słysząc swoje imię, spojrzałem na drzwi. To Mitchell.
- Hmm?
- Czemu nie śpisz?
- …nie ma misia. – mruknąłem cicho, jak dziecko.
Westchnął
- Nie mam innego…
Zapadła cisza.
- Mogę się położyć obok ciebie i udawać misia.
To nie był głupi pomysł, zgodziłem się, a on zrobił to, co powiedział. Wtulając się w niego, zasnąłem niemal natychmiast.
- Może wezwiemy pogotowie?
- Nie no, przecież tylko zasłabł…
- Shishuu!
Poczułem siarczysty policzek, jęknąłem bezgłośnie.
- Co robisz?!
- Spanikowałem, on nie wstaje!
- Tak mu nie pomożesz!
Uchyliłem oczy, wszystko było takie nieostre…
- Budzi się! Shi, nic ci nie jest? Wszystko w porządku?
Zamrugałem kilkukrotnie, obraz wrócił do normy. Nade mną pochylała się Cate z Jake’iem, wokół stała reszta. Prócz „nowego”. Jego tu nie było.
- Shi..?
- J…już dobrze… – wychrypiałem. – …macie wodę…?
Zaraz ktoś mi podał butelkę, więc napiłem się, spragniony.
- Zasłabłem. Było przez chwilę strasznie duszno… – wymamrotałem cicho, jakby na usprawiedliwienie.
- Narobiłeś nam stracha. I to drugi raz! – Cate pogłaskała mnie po ramieniu.
- Przepraszam…
- To nie twoja wina.
- Moja.
- Shi, pieprzysz głupoty.
Westchnąłem, nie chciałem się sprzeczać.
- Świetnie zagraliście. – powiedziałem po chwili.
- Bez ciebie to nie to samo. – Jacob uśmiechnął się.
- Tamten chłopak grał lepiej niż ja.
Zapadła cisza. Ciężka, niezręczna cisza… ale poratował mnie Mitchell.
- Wracamy, Shishuu. Jest już późno. – powiedział stanowczo, odgarniając długie włosy w tył. Chyba widział, że czułem się fatalnie. Skinąłem głową.
- Kiedy wracasz? – zapytała nieśmiało Stella.
- …nie wiem. – odparłem cicho. – Do zobaczenia.
Damien wziął mnie pod ramię, abym nie osłabł znowu i wyszliśmy z teatru. Odetchnąłem z ulgą. Nie chciałem tam być ani chwili dłużej. Zżerał mnie strach, wstyd… i zazdrość. Głównie zazdrość. Nikt z braci nic nie mówił, szliśmy w ciszy. Gdy weszliśmy do ich domu, uderzył mnie zapach papierosów, jaki czułem w ubraniach bliźniaków. Tak przyjemny…
- Gdzie będzie spał młody? – Damien puścił mnie, patrząc na Mitchella.
- U mnie… a ja się do ciebie przeniosę.
Westchnąłem, ruszyłem do łazienki się wykąpać, po czym położyłem się w łóżku mego psychiatry. Nie potrafiłem – ale nie chciałem też – spać. Nie sam, bez misia.
- Shi?
Było późno, po trzeciej, a ja leżałem, gapiąc się bez celu w sufit. Jednak słysząc swoje imię, spojrzałem na drzwi. To Mitchell.
- Hmm?
- Czemu nie śpisz?
- …nie ma misia. – mruknąłem cicho, jak dziecko.
Westchnął
- Nie mam innego…
Zapadła cisza.
- Mogę się położyć obok ciebie i udawać misia.
To nie był głupi pomysł, zgodziłem się, a on zrobił to, co powiedział. Wtulając się w niego, zasnąłem niemal natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz