czwartek, 11 października 2012

XV

Otworzyłem oczy. Było już jasno, słońce wpadało do pokoju przez niewielkie okno. Leżałem na swoim łóżku a obok mnie leżał Matthew. A właściwie, to byłem wtulony w jego pierś. Przesunąłem po niej dłonią, cicho wzdychając. Przypomniałem sobie co robiliśmy wieczorem. Zarumieniłem się tylko na wspomnienie. Wtuliłem twarz w jego tors, a wtedy Matt się poruszył i otworzył leniwie oczy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie.
- Dzień dobry. - mruknąłem nieśmiało.
- Dobry, dobry.  - odparł i pocałował mnie w policzek. Przeciągnął się i puścił mnie, by usiąść na brzegu łóżka. Zerknął na zegarek. - Zaraz mam sesję...
Ponownie westchnąłem i usiadłem po turecku, przetarłem oczy sennie.
- Shi... - zerknąłem na niego. - Tylko nie traktuj tego jak wyznanie miłości, czy coś... dobrze? - powiedział ostrożnie, patrząc na mnie niepewnie.
- Wiem, wiem. Przecież jeden raz o niczym nie świadczy. - poprawiłem dłonią grzywkę. - Ty... wyobrażałeś sobie Raya zamiast mnie, prawda?
- Nie... dlaczego miałbym to robić...? - zapytał i podszedł do szafki, zaczął szukać w niej ubrań dla siebie.
- Raymund jest dla ciebie ważny, więc pomyślałem... że chcesz sobie to jakoś zrekompensować.
- Nie, nie wyobrażałem go sobie. Staram się o nim zapomnieć. - powiedział i ruszył do łazienki.
***
Zapukałem kilkukrotnie do drzwi gabinetu Mitchella i po chwili wszedłem do środka. Gdy spojrzałem na mego psychiatrę, zauważyłem, że coś było nie tak. Jego zazwyczaj żywe, orzechowe oczy były zaczerwienione, pod nimi widniały worki od niewyspania a idealnie uczesane włosy, związane w kucyk opadały w nieładzie na jego twarz, ramiona i plecy. Sprawiał wrażenie jakby płakał...
- Dzień dobry... nienajlepszy dzień dzisiaj? - zapytałem niepewnie, usiadłem w fotelu naprzeciwko.
- Tak, trochę... ale to nic wielkiego. - mruknął, niezbyt przekonująco, ujął w dłonie kubek z kawą i zaczął pić powoli.
- Od jakiegoś czasu zachowujesz się dziwnie...  - powiedziałem cicho.
- Nawet jeżeli, nie jest to powodem, dla którego się tu spotykamy. - warknął do mnie chłodno. Uniosłem brwi w zdziwieniu.
- To może ja jednak przyjdę, jak będziesz w lepszym nastroju.
I wstałem. Nie chciałem, by na mnie warczał bez powodu.
- Zostań. - to brzmiało jak rozkaz. I rozkazem też było. Jednak nie... nie miałem zamiaru dać się poniżyć i posłuchać jak pies. Oparłem się o jego biurko, patrząc mu lodowatymi tęczówkami prosto w jego oczy.
- Uporaj się najpierw ze swoimi problemami, potem zabieraj się za pomaganie mi. - powiedziałem cicho.
- Nie mam wpływu na te problemy. Siadaj. - Mitchell zaczął powoli tracić cierpliwość.
- Nie mam zamiaru współpracować z tobą, jeżeli nie chcesz zaufać mi i się zwyczajnie zwierzyć. Ja tobie zaufałem i powiedziałem o sobie coś... ale widzę, że to błąd. O czym są chociaż te problemy, hm?
- Nie mogę powiedzieć.
- Nie mamy więc o czym rozmawiać.
Odwróciłem się i ruszyłęmn w stronę wyjścia z gabinetu, aż czułem, jak coś we mnie buzuje. Tak naprawdę chciałem, by przyznał się, że przeszkadza mu to, że spotkałem tutaj Matta. Chciałem, by wykazał się chociaż odrobiną odwagi... ale nie. On był tchórzem.
Taki sam, jak inni psychiatrzy.
- Kochałeś się z Matthew... w nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz